poniedziałek, 30 stycznia 2006

New York

Na lotnisku odbierają nas Michaelo i Anna. Dwaj Giovanni – członkowie klanu, który swój honor i sens istnienia uczynił z faktu, że zawsze można go kupić. Maksymilian musi płacić im naprawdę dużo, bo oprócz bezpiecznego schronienia mają dla nas sporo informacji.



Kuei Jin, której szukamy, wygląda na mocno zadomowioną w kontrolowanym przez Sabat mieście. Dla nas to obcy teren, a fakt, że każdy spotkany tutaj wampir jest wrogiem wcale nie ułatwia działania. Szlachetna Pani Li mieszka w hotelu Waldorf-Astoria, pilnowana przez grupę Sabatników z Czarnej Ręki. Ciężko będzie chociażby dostarczyć jej wiadomość, nie wspominając już o zorganizowaniu z nią spotkania – pod nosem ochrony. Punktem zaczepienia może być Abraham Thropeids, mający dług wobec naszego mocodawcy. Ale poleganie na honorze zdrajcy to ryzykowna opcja.



Limuzyna zatrzymuje się przed magazynem na przedmieściach. Nasze rzeczy – broń, masa broni – są już w środku. Giovanni zastrzegają jeszcze, że nie chcą zostać w żaden sposób powiązani z bałaganem, którego tutaj narobimy – i zostajemy sami.



Tak nam się wydaje. Po chwili Gabriel przerywa naszą dyskusję – siedzimy w pokoju strażnika, mając widok na resztę magazynu – uciszając nas. „Ktoś tam jest”. Jakiś ruch? Pęd powietrza? Szum? Jakby coś poruszało się po magazynie, niewiarygodnie szybko.



Nagle ktoś wpada między nas, roztrąca – jak mogliśmy dać się tak podejść? Mężczyzna stoi z nożem na szyi Wiktorii. Wampira nie jest łatwo zabić, ale ucięcie głowy to jedna z pewnych metod. Oczywiście, śmiertelny nie ma dość siły, by zdekapitować starego nieumarłego – ale obcy nie jest śmiertelnym. „Czego tu szukacie? To miasto Sabatu, a wy do niego nie należycie.”



Kłamać? Mówić prawdę? Któreś z nas zaczyna. „Jesteśmy tu z polecenia Maksymiliana Keath'a. Mamy interes do ubicia ze Szlachetną Panią Li...” Zniknął. Prawie w tej samej chwili trzaskają drzwi magazynu. Wampir, który przed chwilą groził Wiktorii ulotnił się tak szybko, jak się pojawił. Zawiadomi Sabat? Nie, sam był w stanie poważnie nas poturbować, nie potrzebowałby pomocy. Zatem sprzymierzeniec? Czy obserwator?



Rozmawiamy długo, odrzucając masę niedorzecznych pomysłów na nawiązanie kontaktu. Nie damy rady dostać się do niej przemocą, zresztą, z porywaczami mogłaby nie chcieć dyskutować. Zatem przekazać wiadomość. W końcu ustalamy dwa scenariusze, do wykonania równolegle. Może chociaż jeden zadziała.



Wiktoria przez eBay zamawia, z dostawą na jutro, jakiś chiński antyk, nadający się na prezent dla Pani Li. Nie wiemy nawet, czy Kuei Jin śpią, jak reszta wampirów, w ciągu dnia – ale postanawiamy spróbować przekazać przesyłkę... normalnym kurierem. W eleganckiej szkatułce telefon komórkowy... Czyżby za dużo Matrix'a?



Plan numer dwa – Abraham Thropeids. Gabriel i ja oddalamy się o kilkanaście przecznic od magazynu, dzwonimy z budki telefonicznej. Pewny siebie głos po drugiej zmienia się, gdy powołujemy się na zaległą przysługę dla wspólnego znajomego. Zmienia się jeszcze bardziej, gdy pada imię Maksymiliana i prośba o dostarczenie listu.



Ustalamy, że Abraham ma odebrać list jutro, ze skrytki pocztowej na lotnisku Kennedy'ego. Nie jest w stanie powiedzieć, kiedy przesyłka dotrze do adresata – najpewniej za mniej więcej tydzień, wg. niego tylko najważniejsi nieumarli w mieście mają kontakt z Panią Li.



W drodze powrotnej szybki posiłek – przypadkowy przechodzień, wciągnięty w cień zaułka. Krew nadal wywołuje we mnie niesamowitą reakcję, ale sam fakt polowania – polowania na ludzi – stał się czymś codziennym, faktem nie wartym wzmianki. Doceniam dobry posiłek, jak zwykły człowiek.



Do magazynu wracamy, gdy do świtu jest jeszcze tylko parę godzin. Każde z nas próbuje znaleźć sobie jakieś zajęcie, zabić czas. Gabriel w pewnej chwili wstaje bez słowa i wychodzi, ale nie jest to dziwne – nie udało mu się polowanie wcześniej.



Jakiś bezdomny ładuje się do magazynu, razem ze swoim wózkiem z klamotami. Zanim zdążę go wywalić, za nim wchodzi Gabriel, zapraszając go do środka. Bezdomny jest kobietą, starą babcią zakutaną w stosy szmat. Razem z nią do środka wbiega czereda kundli, od małych wielkości kota do bydlaków zdolnych przerazić każdego pitbulla.



„Szmaciana babcia” kontynuuje, zaczęte najwyraźniej wcześniej z Gabrielem, targi. Jej „szczep” może nam dostarczyć innego Kuei Jin, który wcześniej próbował zamordować Panią Li, ale został schwytany przez jej ochronę. Sabat nie poinformował o tym swojego „gościa” - trzymali zamachowca jako dodatkową kartę przetargową, na inną okazję.



Co w zamian? Ach, drobiazg. Wydobyć z pierdla niejakiego Jeremy'ego, jej krewniaka. W skrócie: Sabat trzyma wilkołaka pod kluczem, inne garou nie są go w stanie go wydostać. Naprawdę, wyciągnięcie go będzie pikuś. Taaak właśnie, wilkołaka. Pół tony mięsa, szponów i kłów. Przynajmniej w szale – ale budynek, obłożony srebrem i innym tałatajstwem, nie pozwala mu wejść w szał. Nie pozwala się tez zbliżyć innym wilkołakom, i tutaj właśnie pasujemy my. Nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. No, pewne znaczenie ma też fakt, że Gabriel i Wiki w czasach dawno minionych zostali przez wilkołaki w Polsce oznaczeni jakąś pozytywną klątwą or sth. Dlatego stara z nami rozmawia, zamiast poszczuć swoimi pieskami. Które są tak naprawdę – no popatrz! - stadem wilkołaków, a ja nagle nie jestem już tak pewny siebie.



Targi zakończone, babcia razem ze swoją sforą na razie nas opuszcza. Czekamy do jutrzejszej nocy. Czuję się trochę jak przez turniejem, myśląc o walce... Nie do końca dociera do mnie, że planujemy właśnie masowe morderstwo – ludzi, których nigdy wcześniej nie spotkaliśmy, dla korzyści obiecanych przez inną – tak samo nam obcą osobę. Na razie wszystko przykrywa dreszcz emocji – walka, walka!

czwartek, 19 stycznia 2006

Archont

Pierścień na moim palcu to właśnie znaczy. Archont klanu Brujah, wybrany przez Maksymiliana Keath'a, członka rady Camarilli. Kawałek metalu, odznaczenie nadane mi za wyświadczone przysługi, a zarazem zobowiązanie do służby. Pozycja, o jaką Nieumarli walczą czasem przez stulecia, osiągnięta przez młodzika przeistoczonego niecały rok temu.



Maksymilian zaproponował nam – Wiktorii, Gabrielowi i mi - służbę jako zapłatę za odpowiedzi, które mu przywieźliśmy. W kwietniu 2005, po ucieczce z Amsterdamu do Wenecji, w zamian za nasze wiadomości przyjął nas w swojej domenie. Po raz pierwszy od chwili, kiedy zaczęło się to całe szaleństwo, los dał mi wybór. Nasze ważne wieści – stos bzdur, jak się potem okazało – były naszym biletem na arenę gier starych Nieumarłych. Tych samych, w których niedawno uczestniczyłem jako zwykły pionek.



Następny poziom. Spadają maski, tylko po to, by odsłonić kolejne. I następne, bez końca tych gier, w końcu to kłamstwa nagromadzone przez stulecia. Wenecja, Londyn, Paryż... W Amsterdamie przez przypadek natrafiliśmy na zwieńczenie intrygi rozgrywanej co najmniej od średniowiecza.



Nie mam cierpliwości, by opisywać kolejne ułudy, które przyjmowaliśmy za dobrą monetę. W niedzielę, w Nowym Jorku, dowiem się, czy znów pogoniliśmy za cieniem. Tak, biorę udział w tej grze – mimo, iż wtedy, w Wenecji, Maksymilian dał mi wybór: zamiast ryzykować, jak szaleniec pchając się w rozgrywki potężnych, mogłem zniknąć ze świata nieumarłych, próbować żyć normalnie. Jeśli byłoby to możliwe, jeśli ktoś nie przypomniałby sobie o moim udziale np. w spaleniu biblioteki uniwersyteckiej w Amsterdamie, jeśli wrogowie moich tymczasowych sprzymierzeńców nie znaleźliby mnie w mojej kryjówce, jeśli...



Ale miałem wybór. I wybrałem działanie, walkę i pewnie szybką Ostateczną Śmierć, a nie udawanie śmiertelnego, którym nie jestem i nigdy nie będę. Wybrałem stronę – choć może tylko do czasu, gdy spadną kolejne maski.



Minął niecały rok. Jestem tak daleko od tamtego Piotra, tamtego mnie, jak tylko mogłem się znaleźć.

piątek, 18 marca 2005

Welcome to Hell [czwartek, dzień]

Krzyk. Straszny, zwierzęcy wrzask bólu, wibruje w powietrzu, wyrywa mnie ze snu. Urywa się nagle, jak ucięty. Mimo, że przez szczelne rolety i grube zasłony nie przepuszczają w ogóle światła, moje ciało protestuje przeciwko działaniu o tej porze. Nieprzytomny, wstaję zastanawiając się, co się stało.


Łóżko obok mnie jest puste. Vanessa zniknęła. Wychodzę na korytarz, Wiktoria i Gabriel też przebudzeni. Ghoule patrzą na nas ze zdziwieniem. Mam wrażenie, że w powietrzu nadal słychać krzyk. Poruszamy się powoli jak na zwolniony filmie, nieumarły organizm pragnie zapaść się z powrotem w sen. Gdyby nie przerażenie, jakim napełnił nas słyszany przed chwilą wrzask nie podnieślibyśmy się nawet z łóżek.


Światło. Prze uchylona klapę prowadzącą na poddasze wlewa się światło słońca. Instynkt każe trzymać się z daleka od jasnej plamy na podłodze, nawet patrzenie w jej stronę sprawia ból. Gabriel zbiera siły, szybko wspina się schodkami na górę. Jeszcze zanim wystawia głowę przez otwór prowadzący na górę, jego ubranie zaczyna dymić. Szybkie spojrzenie, i spada na dół, uciekając przed palącymi promieniami. Twarz ma mocno poparzoną. „Vanessa nie żyje.”

czwartek, 17 marca 2005

Welcome to Hell [środa]

Dziś - wyjątkowo udany dzień. Pierwszy od bardzo dawna. Ale o tym kiedy indziej, te zapiski są sporo do tyłu wobec rzeczywistości.


Kolejny dzień wolny w barze dla mnie. W piwnicy Underground przygotowania do rozmów. Ja razem z ghoulami i resztą koterii miejskiej robimy za obstawę. Starszyzna, lekko znudzona, czeka. W ciągu dnia jakiś ghoul potwierdził, że Vladyslav przyśle kogoś na rozmowy... Na przykład o tym, ile Księżna jest skłonna zapłacić za nienaruszonego Eryka. Po jakiejś godzinie pojawia się czterech osobników. Skórzane kurtki, podarte jeansy, tatuaże.


Zaczyna się pyskówka. „Najeźdzcy” nie mają ochoty zwolnić Eryka, zanim nie zakończą swoich interesów w mieście. Kiedy skończą? Jak będą mieli ochotę. I jak ich ochota najdzie, będą masakrować „bydło”. Co chwilę powołują się na rzeź w Rosji – na to, że wobec oszalałej Baby Yagi zostawiono ich samych na śmierć. Potem dowiaduję się, że chodzi o bardzo starego Nosferatu, który przebudził się z letargu w wyjątkowo kurewskim nastroju. Wymordował kilkuset Spokrewnionych na Wschodzie Europy. Na razie...


Na razie Aleksandra zerka porozumiewawczo na Sylvię. Księżna skinęła głową... Lasombra zmienia się. Delikatnie, może to tylko moja wyobraźnia... Ale cienie w pomieszczeniu nagle gęstnieją. Zaczynają się wić niezależnie od ruchu przedmiotów, łączą się w macki... Nagle stają się trójwymiarowe, jak gęsty dym w nagle przyciemniony świetle obejmują czterech przybyłych... Młodzi są przerażeni, cień obejmuje ich całych, zalewa... Aleksandra śmieje się, i nagle ten, który najbardziej pyskował drży... wybuch krwi na jego piersi, mroczny dym wydobywa się na zewnątrz... wiruje. Ciało upada, całkowicie pochłonięte przez cień.


”Dobrze. Skoro już wiemy, na czym stoimy, porozmawiajmy rozsądnie. Eryk ma być tutaj w ciągu pół godziny. Dalsza dyskusja potem.” Księżna wygląda na rozbawioną. Trzęsącymi się ze strachu rękoma jeden z obcych wyciąga komórkę. Krótka rozmowa. „Będzie.”


Mija może piętnaście minut. Do piwnicy schodzi Eryk. Wyciera zakrwawione ręce w podaną przez ghoula chustkę. „Przed wejściem w furgonetce są dwa ciała. Kierowcy nie byli zbyt przyjaźni.” Śmiech. Do trójki negocjatorów chyba dotarło, że sytuacja nie wygląda tak, jak myśleli... „Jutro nie będzie was w moim mieście. Rozumiemy się?” Sylvia ma naprawdę dobry humor.


Spojrzenie w stronę Aleksandry. Cienie znów się kotłują, znów gęstnieją... Zalewają dwóch z ocalałych gości. Dławią. Rozrywają na strzępy. Krótki jęk... I gdy ciemność rzednie, nie ma nic. Ostatni ucieka biegiem.


”Taak. Tę kwestię mamy chyba rozwiązaną. Teraz druga sprawa... Za dwa tygodnie do miasta przyjedzie Egzekutor Camarilli na inspekcję. Do tego czasu chcę, by nie było już śladów po tej wizycie. Ani po poprzedniej, złożonej przez Sabat. Wiktorio, według Huberta w Twojej domenie nadal pałętają się niedobitki Sabatników. Zajmij się tym jak najszybciej. Gabrielu – Hubert miał do Ciebie osobisty interes.”


Koniec spotkania. Noc jest młoda... Bez jakiegokolwiek pomysłu, idę z Wiktorią na spacer po jej terenach. Całe Bos En Lommer... jak tutaj znaleźć pojedyńczą osobę?


Na ranem, gdy już wracaliśmy do schronienia, trafił nam się fuks. Zauważam kobietę, dość młodą. Na nasz widok puszcza się biegiem, z powrotem w ulicę z której wyszła. Krótki pościg. Jest najwyraźniej wycieńczona, gdy ją doganiamy – przestraszona zwija się na asfalcie. Jak zmęczony menel, zwykły ćpun. Ale jest w niej coś szczególnego, zapach? Czyżby jakikolwiek zapach mógł się przebić prze ten smród niemytej od dawna skóry? Coś, po czym rozpoznajemy w niej Spokrewionego.


Wiktoria uspokaja ją, wciąga w rozmowę. Dziewczyna nie jest zbyt komunikatywna. Zresztą, gdy powoli wyciągamy z niej historię ostatnich tygodni – wcale się nie dziwię. Sabat – druga duża wampirza sekta – ma bardzo nieprzyjemne tradycje związane z tworzeniem potomków. Nowoprzeistoczony wampir, zanim odzyska przytomność, zostaje zapakowany w trumnę i zakopany w grobie. Gdy wyrwie się na powierzchnię – dostaje na dzień dobry strzał łopatą przez łeb. Co by za dużo od świata nie oczekiwał. Vanessa – bo tak nazywa się dziewczyna – została zakopana, o ile pamięta, razem z kilkunastoma innymi osobami. Mieli zostać przymusowymi żołnierzami w trwającej wtedy próbie najazdu. Mięsem armatnim. Zanim dała radę wyswobodzić się z grobu, sfora dawno o niej zapomniała.


Nie wytrzymuję tych bzdur, które Wiktoria jej wciska. „My jesteśmy inni. Lepsi. Nie przemieniamy nikogo na siłę. Nie niszczymy.” Jakby mnie ktoś kurwa pytał o zdanie. Jakby ktoś wziął pod uwagę, że jestem osiemnastoletnim gówniarzem, który może uważał –wtedy! –że jest samotny i nie ma nic do stracenia. Nie potrzebowałem tak brutalnego uświadamiania mi, jak mało wiem o świecie. Wybucham, komentuję. Podpuszczam, zaprzeczam prawie wszystkiemu, co powie. „Nie ma różnic, wszyscy jesteście tak samo potworni”. I dlatego moją winą jest to, co dzieje się później.


”Możesz żyć prawie normalnie.” Vanessa, wściekła, nie wytrzymuje. „Normalnie? Co ze mnie zrobiliście?” Unosi w górę dłonie. Nagle ciało nabrzmiewa, zmienia się. Skóra znika, na wierzch wychodzą kości, formują pazury. Zamiast rąk dziewczyna wyciąga teraz do nas długie, potworne ostrza. „Normalnie?” Stajemy w pół kroku. Skoczy na nas? Zaatakuje? Upada na ziemię, jej ręce zostawiają głębokie rysy w asfalcie. Długo trwa, zanim się uspokoi.


Docieramy do domu. Już prawie świt. Vanessa, umyta i w czystych rzeczach, wygląda zupełnie inaczej. Spokojniej? Tak się nam wydaje. W moim pokoju jest drugie łóżko, na którym układa się do snu. Zapadając w nicość zastanawiam się, czy nie zaatakuje mnie w ciągu dnia...

poniedziałek, 28 lutego 2005

Welcome to Hell [wtorek]

Nie poszedłem do roboty. Najchętniej nie robiłbym nic po tym, co wczoraj się wydarzyło. Z marazmu wyrwała mnie dopiero kobieta, która koło 23 zadzwoniła do drzwi. Wpuścił ją jeden z ghouli. Nawet nie przyszło mi do głowy zaprotestować, że wpuszcza bez żadnej rozmowy obcą osobę. Aleksandra była... piękna. Wspaniała. Niesamowita. Zapierająca dech (gdybym jeszcze oddychał). I była siostrą Wiktorii. Nieumarłą, tzn. obie zostały stworzone przez Gerarda. Poszły do jej pokoju porozmawiać, a ja z Gabrielem staliśmy jak wmurowani.


Cóż, panie po zakończeniu rozmowy wróciły w niesamowicie dobrym nastroju. Poszliśmy na spacer, oprowadzić gościa po nocnym mieście i przedstawić Księżnej. Sielanka, jakby nic się wczoraj nie zdarzyło.


O rzeczywistości przypomniało nagłe pytanie Aleksandry: „Czy śledzący nas od wyjścia człowiek jest waszym sługą?” Nie był, żadne z nas nawet nie zdawało sobie sprawy z jego obecności. Starsza siostra miała sposobność pochwalić się swoją mocą... Skręciliśmy w boczny zaułek, nasz ogon kilkadziesiąt metrów za nami. Aleksandra zniknęła w cieniu, rozmywając się zupełnie. Gdy obcy przechodził obok, z mroku wyłoniła się jej ręka, wciągając go za sobą... A zaraz potem Aleksandra stanęła znów obok nas, razem ze swoją ofiarą. „To jest Igor. Igor chętnie nam wszystko opowie, bo jest we mnie zakochany. Nieprawdaż, Igorze? A jeśli coś ominie, będę się gniewać. Nie chciałbyś tego, prawda?” Cielęcy wyraz na twarzy schwytanego na moment ustąpił trwodze.


Rzeczywiście, po drodze do Underground nieszczęśnik był bardziej niż chętny do współpracy. Wytłumaczył, że całą akcję rozpętał osobnik, który dwa dni temu pojawił się wśród rosyjskojęzycznych emigrantów - Vladyslav. W ciągu pierwszej nocy, obiecując łatwy zarobek, zebrał spory gang. Część ze swoich nowych podwładnych przemienił, resztę związał krwią. Niestety, Igor nie miał pojęcia, o co Vladyslavovi chodzi... ale wiedział, gdzie miał się spotkać ze swoim zmiennikiem.


Księżnej nie udało się uzyskać od niego nic więcej... Tak po prawdzie, bardziej zainteresowała ją osoba Aleksandry. Zainteresowała... Hmm. Tak, jak interesują się sobą dwa drapieżniki, kiedy jeden wejdzie na teren drugiego. Wiem, że między nimi jest jakiś stary zatarg, sprzed kilkuset lat. W każdym razie „prezent” powitalny w postaci skorego do rozmów Igora nieco ułagodził sytuację.


Przesłuchanie zakończone, ghoul został wysłany do Vladyslava z propozycją rozmów. Cóż, panie zakończyły wspominać stare czasy, a Aleksandra zaprosiła nas do „skromnego” hotelu, w którym się zatrzymała. No, jeśli penthouse w Sheratonie to skromne lokum... Ja... Ech. Wsiąkłem w Dooma3. Wiktoria z siostrą zostawiły nas, poszły na zakupy. Widać pewne rzeczy nie przechodzą nawet po śmierci.


Zaraz po ich wyjściu przyszedł Albert - kolejny ze starszych miasta. Dziwnie wyglądał. Ubrany zamiast w zwyczajne dla niego wytarte dżinsy i skórę – w garnitur, lekko za mały. Przytargał ze sobą wielki bukiet róż.. Cóż, nie zachowywał się jak starszy. Raczej jak gówniarz, który przyszedł się tłumaczyć przed panną... I z tego, co mi wiadomo, tak właśnie było. Tylko konsekwencje groziły mu trochę gorsze, niż scena przed znajomymi. Absurd...


Otworzyły się drzwi, Albert poderwał się natychmiast na nogi, lekko przerażony. Bardzo przypominał tego ghoula, którego nieco wcześniej tej nocy sponiewierała Aleksandra. A przecież nawet jej jeszcze nie widział. Siostry wróciły, Gabriel delikatnie dał znać, że należałoby się zmyć. Współczułem Albertowi? Czy zazdrościłem? Uroda Aleksandry zupełnie zamieszał mi w głowie. Już po wyjściu przypomniałem sobie o Natalii. Poczułem się kurewsko samotny. Nawet nie brak dziewczyny, znów myśli mi dryfują dokoła moich bliskich – kumpli, rodzeństwa... Koniec. Nie da rady wrócić.

czwartek, 24 lutego 2005

Welcome to Hell [poniedziałek]

Dwa dni nic nie napisałem, byłem zbyt rozbity. Teraz piszę w nadziei, że pomoże mi to ułożyć moje myśli.


Kiedy się przebudziłem w poniedziałek, ghoule Wiktorii pokazali mi nowy De Telegraaf . Jatka na posterunku policji w Havens, 24 osoby zabite, nikt nie przeżył. Cóż, miasto ma prawie dwa i pół miliona mieszkańców, może się zdarzyć jakiś świr. Już miałem się zmyć do klubu, kiedy pojawił się zdenerwowany Gabriel. Zwrócił uwagę na jedno ze zdjęć, na którym widać było namalowany na ścianie komisariatu dziwny symbol – odwrócone A wpisane w okrąg. Znak jak znak, dla mnie wyglądał jak kolejne graffiti. Wg. Gabriela jednak jest to symbol, którym posługują się wampiry z klanu Brujah. I oczywiście wywalenie go na ścianie, na miejscu masowego morderstwa jest poważnym pogwałceniem Maskarady. Tak więc nici ze spokojnej nocy. Szybki telefon do Księżnej – Eryk, jeden ze starszych, miał pogadać ze swoimi znajomymi z policji i dowiedzieć się więcej o zajściu. Jego telefon nie odpowiada, Sylvia chce, żebyśmy odwiedzili go w jego schronieniu.


Pod kamienicą, w której mieszkał stoją dwa radiowozy i straż pożarna. Fasada budynku w ruinie. Stada gapiów, nie można podejść bliżej. Jeden z nich mówi, że widział całe zajście: podjechała spora grupa na motocyklach, jedna furgonetka i zaczęli strzelać z broni maszynowej. Z kamienicy ktoś się bronił, policja odwiozła już kilka trupów. Zostały ciała, więc to nie wampiry... Co się dzieje? Kiedy Wiktoria idzie porozmawiać z policją, zauważam człowieka biegnącego w naszą stronę. Skórzana kurtka, stój członka motocyklowego gangu... Porusza się szybciej, niż żywy byłby w stanie. Zanim zdążę zareagować, wyciąga pistolet i oddaje jeden strzał. Jak na zwolniony mfilmie, Gabrielem nagle szarpnęło, wszystko wokół zostaje spryskane krwią. Pada na ziemię, na twarz. W plecach wielka dziura wyrwana przez pocisk. Natychmiast biegnie do nas kilku policjantów wraz z Wiktorią, napastnik gdzieś zniknął.


Człowiek zginąłby momentalnie. Wiem, że Gabriel żyje, ale jeśli odkryją to ludzie... Będzie co najmniej nieprzyjemnie. Nagle policjanci stają w miejscu. Kręcą się, jakby zapomnieli, o co im chodziło. Ludzie zupełnie przestali zwracać uwagę na naszą trójkę. Za to do mnie aż za dobrze dociera nagły smród, odór ścieku i gnijących szczątków. Za oba zjawiska odpowiedzialna jest ta sama osoba – stojąca obok nas spokrewniona. Ubrana w jakieś szmaty, o ciele groteskowo wykręconym, jej twarz jest makabryczną maską. Ludzie jej nie widzą – gdy idziemy za nią, tłum nas przepuszcza, ale nikt nie reaguje. Potwór prowadzący trupa.


Gdy nasza nieoczekiwana wybawicielka schodzi przez studzienkę do kanału, zaczynam protestować. Cóż, wobec polecenia moich „opiekunów” muszę ustąpić... Wyłaniamy się z powrotem przy tylnym wejściu do Underground. Ghoule – ochroniarze patrzą na nas z niechęcią, ale nie odważą się zaprotestować. Na zapleczu Gabriel relacjonuje zajście Księżnej. O otrzymanych przed półgodziną obrażeniach świadczy już tylko zniszczone ubranie.

I jakby tego nie było dość na jeden dzień – słychać samochód podjeżdżający pod wejście, krzyki ochrony... po czym miarowy ryk karabinu maszynowego. Drzwi i okno rozpadają się w chmurę odłamków. Sylvia nie stoi już między nami – zamiast niej, w stronę wyjścia pędzi obłok mgły. Wybiegamy za nią na dwór, w samą porę by zobaczyć, jak drugi z napastników wypada ze zmiażdżoną głową z furgonetki na chodnik. Drugi, bo jeden już tam leży. Zdecydowanie martwy. Z samochodu wyłania się Księżna : „Trzeci jest nieprzytomny, weźcie go do środka. I niech ktoś tu posprząta.”


Pochwycony – też ghoul – na wszelkie pytania odpowiada maniakalnym śmiechem. Jest odurzony jakimiś narkotykami. Kiedy Wiktoria zaczyna grozić mu bronią, rzuca się na nią. Zdążyłem go złapać... Prawie. Coś ciepłego spływa mi po rękach... Pistolet w rękach Wiktorii wystrzelił, gdy facet zacisnął na nim dłonie. Trzymam w objęciach świeżego trupa. Natychmiast się cofam... ubabrany krwią, szlamem, gównem z kanału.

niedziela, 20 lutego 2005

Sylvia Descartes

Dwa tygodnie przeszły. Już prawie miesiąc minął od mojej śmierci, niby wszystko zaczyna się stabilizować... Praca spokojna, jednak Holendrzy to nie to, co Polacy, w klubie jeszcze żadnej poważnej bójki nie było. A jednak... wyrwany z rodziny, spośród znajomych, jedyną osobą, z którą mogę pogadać po polsku jest Gabriel. Pewnie dlatego tak zjechałem Doktora w poprzednim wpisie. Dziadek sprawia wrażenie miłego człowieka...a potem wali tekst, że podobno przemianę można odwrócić, można stać się na powrót człowiekiem. Wziąłem to za dobrą monetę, pewnie gdybym wtedy pisał na bieżąco, inaczej bym go pokazał. Ale teraz wiem nieco więcej: dziadyga mnie bezczelnie podpuszczał, chcąc po prostu, bym się uspokoił... Dobra, po kolei.


Dziś do Chocolate Smoke przyszedł Spokrewniony. Przedstawił się jako Simon, potomek Księżnej w drugim pokoleniu. Przekazał, że Sylvia życzy sobie mnie dziś spotkać, a on zostaje żeby mnie zastąpić. Jeden z jej ghouli zawiózł mnie do jej rezydencji, gdzieś w Noord. Księżna czekała w oranżerii, siedząc w głębokim fotelu, z nogami na stole. Jak pewna siebie dwudziestoparoletnia dziewczyna, a nie kilkuwiekowe monstrum.


Nie będę streszczał całej rozmowy. Opowieść o jej przeistoczeniu (Florencja, trzynasty wiek), o śmierci i przeistoczeniu Martina de Grenada, mojego Ojca, kilka pytań o miecz, który otrzymałem (należał do brata Martina, śmiertelnego)...Najważniejsze dla mnie były odpowiedzi na moje pytania o powrót do życia.


Sylvia najpierw nie skojarzyła w ogóle, o co mi chodzi. Potem przypomniała sobie o legendzie krążącej wśród Spokrewnionych: o stanie, który nazywają Golkonda. Po pierwsze, nie jest on tak naprawdę życiem. Taki wampir nadal pije krew, nadal szkodzi mu słońce. Owszem, Głód nie ma nad nim już władzy, Bestia nie opanuje go pod wpływem strachu czy bólu... Główny haczyk, o którym dziadyga oczywiście nie wspomniał: Sylvia nie spotkała, przez siedem wieków, żadnego Spokrewnionego, któremu udało się osiągnąć nad sobą taką kontrolę. Każdy, o którym słyszała, liczył sobie przynajmniej tysiąc lat.


GR8. Kurwa, nawet gdybym mógł stać się z powrotem człowiekiem, to po chuj? Nie będzie żył nikt, kogo znałem. Świat zmieni się nie do poznania. A po przeżyciu dziesięciu wieków, chciałbyś zrezygnować z nieśmiertelności? Czy w ogóle byłbyś w stanie zrozumieć kogoś, kto nigdy nie spojrzał na życie ludzkie z perspektywy stuleci, kto nie widział powstania i upadku państw, narodów? Jeśli mam uciec, jeśli mam pozostać człowiekiem, to tylko teraz. To tylko przez śmierć. Ostateczną śmierć.