piątek, 18 marca 2005

Welcome to Hell [czwartek, dzień]

Krzyk. Straszny, zwierzęcy wrzask bólu, wibruje w powietrzu, wyrywa mnie ze snu. Urywa się nagle, jak ucięty. Mimo, że przez szczelne rolety i grube zasłony nie przepuszczają w ogóle światła, moje ciało protestuje przeciwko działaniu o tej porze. Nieprzytomny, wstaję zastanawiając się, co się stało.


Łóżko obok mnie jest puste. Vanessa zniknęła. Wychodzę na korytarz, Wiktoria i Gabriel też przebudzeni. Ghoule patrzą na nas ze zdziwieniem. Mam wrażenie, że w powietrzu nadal słychać krzyk. Poruszamy się powoli jak na zwolniony filmie, nieumarły organizm pragnie zapaść się z powrotem w sen. Gdyby nie przerażenie, jakim napełnił nas słyszany przed chwilą wrzask nie podnieślibyśmy się nawet z łóżek.


Światło. Prze uchylona klapę prowadzącą na poddasze wlewa się światło słońca. Instynkt każe trzymać się z daleka od jasnej plamy na podłodze, nawet patrzenie w jej stronę sprawia ból. Gabriel zbiera siły, szybko wspina się schodkami na górę. Jeszcze zanim wystawia głowę przez otwór prowadzący na górę, jego ubranie zaczyna dymić. Szybkie spojrzenie, i spada na dół, uciekając przed palącymi promieniami. Twarz ma mocno poparzoną. „Vanessa nie żyje.”

czwartek, 17 marca 2005

Welcome to Hell [środa]

Dziś - wyjątkowo udany dzień. Pierwszy od bardzo dawna. Ale o tym kiedy indziej, te zapiski są sporo do tyłu wobec rzeczywistości.


Kolejny dzień wolny w barze dla mnie. W piwnicy Underground przygotowania do rozmów. Ja razem z ghoulami i resztą koterii miejskiej robimy za obstawę. Starszyzna, lekko znudzona, czeka. W ciągu dnia jakiś ghoul potwierdził, że Vladyslav przyśle kogoś na rozmowy... Na przykład o tym, ile Księżna jest skłonna zapłacić za nienaruszonego Eryka. Po jakiejś godzinie pojawia się czterech osobników. Skórzane kurtki, podarte jeansy, tatuaże.


Zaczyna się pyskówka. „Najeźdzcy” nie mają ochoty zwolnić Eryka, zanim nie zakończą swoich interesów w mieście. Kiedy skończą? Jak będą mieli ochotę. I jak ich ochota najdzie, będą masakrować „bydło”. Co chwilę powołują się na rzeź w Rosji – na to, że wobec oszalałej Baby Yagi zostawiono ich samych na śmierć. Potem dowiaduję się, że chodzi o bardzo starego Nosferatu, który przebudził się z letargu w wyjątkowo kurewskim nastroju. Wymordował kilkuset Spokrewnionych na Wschodzie Europy. Na razie...


Na razie Aleksandra zerka porozumiewawczo na Sylvię. Księżna skinęła głową... Lasombra zmienia się. Delikatnie, może to tylko moja wyobraźnia... Ale cienie w pomieszczeniu nagle gęstnieją. Zaczynają się wić niezależnie od ruchu przedmiotów, łączą się w macki... Nagle stają się trójwymiarowe, jak gęsty dym w nagle przyciemniony świetle obejmują czterech przybyłych... Młodzi są przerażeni, cień obejmuje ich całych, zalewa... Aleksandra śmieje się, i nagle ten, który najbardziej pyskował drży... wybuch krwi na jego piersi, mroczny dym wydobywa się na zewnątrz... wiruje. Ciało upada, całkowicie pochłonięte przez cień.


”Dobrze. Skoro już wiemy, na czym stoimy, porozmawiajmy rozsądnie. Eryk ma być tutaj w ciągu pół godziny. Dalsza dyskusja potem.” Księżna wygląda na rozbawioną. Trzęsącymi się ze strachu rękoma jeden z obcych wyciąga komórkę. Krótka rozmowa. „Będzie.”


Mija może piętnaście minut. Do piwnicy schodzi Eryk. Wyciera zakrwawione ręce w podaną przez ghoula chustkę. „Przed wejściem w furgonetce są dwa ciała. Kierowcy nie byli zbyt przyjaźni.” Śmiech. Do trójki negocjatorów chyba dotarło, że sytuacja nie wygląda tak, jak myśleli... „Jutro nie będzie was w moim mieście. Rozumiemy się?” Sylvia ma naprawdę dobry humor.


Spojrzenie w stronę Aleksandry. Cienie znów się kotłują, znów gęstnieją... Zalewają dwóch z ocalałych gości. Dławią. Rozrywają na strzępy. Krótki jęk... I gdy ciemność rzednie, nie ma nic. Ostatni ucieka biegiem.


”Taak. Tę kwestię mamy chyba rozwiązaną. Teraz druga sprawa... Za dwa tygodnie do miasta przyjedzie Egzekutor Camarilli na inspekcję. Do tego czasu chcę, by nie było już śladów po tej wizycie. Ani po poprzedniej, złożonej przez Sabat. Wiktorio, według Huberta w Twojej domenie nadal pałętają się niedobitki Sabatników. Zajmij się tym jak najszybciej. Gabrielu – Hubert miał do Ciebie osobisty interes.”


Koniec spotkania. Noc jest młoda... Bez jakiegokolwiek pomysłu, idę z Wiktorią na spacer po jej terenach. Całe Bos En Lommer... jak tutaj znaleźć pojedyńczą osobę?


Na ranem, gdy już wracaliśmy do schronienia, trafił nam się fuks. Zauważam kobietę, dość młodą. Na nasz widok puszcza się biegiem, z powrotem w ulicę z której wyszła. Krótki pościg. Jest najwyraźniej wycieńczona, gdy ją doganiamy – przestraszona zwija się na asfalcie. Jak zmęczony menel, zwykły ćpun. Ale jest w niej coś szczególnego, zapach? Czyżby jakikolwiek zapach mógł się przebić prze ten smród niemytej od dawna skóry? Coś, po czym rozpoznajemy w niej Spokrewionego.


Wiktoria uspokaja ją, wciąga w rozmowę. Dziewczyna nie jest zbyt komunikatywna. Zresztą, gdy powoli wyciągamy z niej historię ostatnich tygodni – wcale się nie dziwię. Sabat – druga duża wampirza sekta – ma bardzo nieprzyjemne tradycje związane z tworzeniem potomków. Nowoprzeistoczony wampir, zanim odzyska przytomność, zostaje zapakowany w trumnę i zakopany w grobie. Gdy wyrwie się na powierzchnię – dostaje na dzień dobry strzał łopatą przez łeb. Co by za dużo od świata nie oczekiwał. Vanessa – bo tak nazywa się dziewczyna – została zakopana, o ile pamięta, razem z kilkunastoma innymi osobami. Mieli zostać przymusowymi żołnierzami w trwającej wtedy próbie najazdu. Mięsem armatnim. Zanim dała radę wyswobodzić się z grobu, sfora dawno o niej zapomniała.


Nie wytrzymuję tych bzdur, które Wiktoria jej wciska. „My jesteśmy inni. Lepsi. Nie przemieniamy nikogo na siłę. Nie niszczymy.” Jakby mnie ktoś kurwa pytał o zdanie. Jakby ktoś wziął pod uwagę, że jestem osiemnastoletnim gówniarzem, który może uważał –wtedy! –że jest samotny i nie ma nic do stracenia. Nie potrzebowałem tak brutalnego uświadamiania mi, jak mało wiem o świecie. Wybucham, komentuję. Podpuszczam, zaprzeczam prawie wszystkiemu, co powie. „Nie ma różnic, wszyscy jesteście tak samo potworni”. I dlatego moją winą jest to, co dzieje się później.


”Możesz żyć prawie normalnie.” Vanessa, wściekła, nie wytrzymuje. „Normalnie? Co ze mnie zrobiliście?” Unosi w górę dłonie. Nagle ciało nabrzmiewa, zmienia się. Skóra znika, na wierzch wychodzą kości, formują pazury. Zamiast rąk dziewczyna wyciąga teraz do nas długie, potworne ostrza. „Normalnie?” Stajemy w pół kroku. Skoczy na nas? Zaatakuje? Upada na ziemię, jej ręce zostawiają głębokie rysy w asfalcie. Długo trwa, zanim się uspokoi.


Docieramy do domu. Już prawie świt. Vanessa, umyta i w czystych rzeczach, wygląda zupełnie inaczej. Spokojniej? Tak się nam wydaje. W moim pokoju jest drugie łóżko, na którym układa się do snu. Zapadając w nicość zastanawiam się, czy nie zaatakuje mnie w ciągu dnia...