poniedziałek, 26 czerwca 2006

New York [część 2]

Zaraz po zmroku pod magazyn podjeżdża furgonetka z watahą Gnatożujów. Zaopatrzeni w broń, pijani Vitae, wsiadamy. Kilkudziesięciu minut jazdy w ciasnej przestrzeni pojazdu, z patrzącymi na nas podejrzliwie wilkołakami, wyczekującymi walki. Myślą pewnie o tym samym, co my: można im zaufać? Dotrzymają swojej strony umowy?


Gdy wreszcie wysypujemy się z pojazdu, znajdujemy się na zupełnych przedmieściach. Większość budynków jest opuszczona, oświetlony – i w dobrym stanie – jest tylko jeden. Razem z naszym transportem podjechały jeszcze dwa inne pojazdy. To wszystko zauważamy w krótkiej chwili, bo garou nie chcą stracić przewagi zaskoczenia. Ściany, wzmocnione jakimś sposobem, może nie pozwalają im dostać się do środka – ale nie są grube na tyle, by zatrzymać pociski z ciężkiej broni. Kilkanaście strzałów wyrywa dziury w murach improwizowanego więzienia, ktoś wskazuje na jedną z nich. Wbiegamy do środka.


Korytarz, na podłodze gruz, resztki popiołu, zmasakrowane wybuchem zwłoki. Widać byli tu też jacyś śmiertelni. Na końcu korytarza – schody do piwnicy. Wampir, gdy porusza się przy użyciu dyscypliny Akceleracji, jest wielokrotnie szybszy od każdego człowieka. W ułamkach sekund dopadamy drzwi, Gabriel przebija się przez nie samym impetem, Wiktoria zaraz za nim. Ja dobiegam chwilę później. W piwnicy trwa już starcie, strażnik nie dał się zaskoczyć. Jego pazury przeciwko nożom Gabriela. Gdzieś z boku leży Wiktoria, sabatnik rozorał jej bok tak, że straciła przytomność. W wąskim przejściu brakuje miejsca dla dwóch walczących obok siebie osób, zza pleców Gabriela używam więc miecza jak broni drzewcowej, próbując nadziać przeciwnika. Któryś atak przyszpila go na chwilę do ściany, zanim zdąży się wyrwać - Toreador pozbawia go głowy. Pył opada na posadzkę.


Gdy biegniemy do stalowych drzwi w ścianie, wyglądających na wejście do celi, korytarz wydaje się być pusty. Tak nie jest – nagle między nami pojawia się trzecia postać, długim, ciemnym nożem atakuje Gabriela. Ten prawie daje radę uniknąć ciosu, broń ledwo nacina jego skórę. Tutaj jest już nieco więcej miejsca – zanim napastnik zdoła znów się zdematerializować, dosięga go miecz. Piękna, historyczna broń, dar od mojego ojca, Martin'a de Grenada, półtorak z damasceńskiej stali, tnie ciało równie łatwo jak tkaninę, rozcinając wampira na dwie części. Gabriel dokańcza dzieła, ucinając dogorywającemu głowę.


Przeszukuje jego kieszenie, wyciąga kartę magnetyczną – otwieramy celę, w kącie pomieszczenia leży nieprzytomny człowiek. Wynosimy go, na korytarzu – Wiktoria jest juz w stanie wstać. Gdy mamy już wyjść, Gabriel nagle garbi się, wydaje z siebie głośny syk bólu. Jego rana, lekkie draśnięcie, jątrzy się błyskawicznie, z jej wnętrza wycieka czarna maź... Daje jeszcze radę dojść do drzwi, garou odbierają od nas Jeremy'ego, wsiadamy z powrotem do furgonetki.


Samochody odjeżdżają równie błyskawicznie, jak się pojawiły. Cała walka, łącznie z początkową strzelaniną, trwała poniżej pięciu minut. Nawet nie wiem, ile trupów zostawiliśmy za sobą.

2 komentarze:

  1. Będę się czepiał. Powiedz mi, że macie bardzo wysokie człowieczeństwo, bo jakoś nie chce mi się wierzyc, że Garou nie zrobiłu sobie z was przekąski przed prawdziwą walką...

    OdpowiedzUsuń