piątek, 18 lutego 2005

Amsterdam [dwa tygodnie temu, sobota]

Wysiadamy przed klubem Underground, w centrum. W środku techno, atmosfera podobna do poznańskiego 7th Heaven. Snoby i bogaci gówniarze. Łomot, dym, ciemno.. Zaraz przy wejściu schody na piętro, ochroniarze przepuszczają nas bez słowa. Za drzwiami gwałtowna odmiana – z piętra jest widok na imprezę na dole, ale oddziela nas od niej dźwiękoszczelna szyba. Ludzie kolebią się w takt muzyki, podrygują... a my patrzymy, niewidziani. Ma to być aluzja do pozycji Rodziny wśród śmiertelnych?


Przed wejściem krótkie wytłumaczenie od Marcina – Amsterdamem rządzi Sylvia Descartes, do której mam się zwracać per Księżna. Z jakichś powodów ( o nich dowiem się później) zgodziła się nas przyjąć i ugościć. Wchodzi piękna kobieta, wysoka, blada. Gdybym miał zgadywać, oceniłbym ją na jakieś 30 lat. Ale wiem, że jest przynajmniej kilka razy starsza. Krótkie wprowadzenie, Księżna udziela mi „Prawa Gościny”. Dowiaduję się, że jest matką Marcina. Matką W Ciemności, jak to patetycznie określają nieumarli. Czyli moja babką. Czyli – ma przynajmniej 600 lat. Sześć wieków.


Nie tylko my zajmujemy dziś czas dostojnej staruszce – po chwili pojawia się jeszcze kilka wampirów. Zostaję przedstawiony, ledwo rejestrują obecność młodzika. Dyskusja o jakichś miejscowych problemach przepływa nade mną, nie zajmując mojej uwagi. Słuchać zaczynam uważniej, gdy wyłapuje głos o wyroku dla niejakiego Mario. Sąd, proces? Gdzie tam - jeden rzucił jakąś uwagę, drugi zaproponował karę - śmierć. Brak sprzeciwu, koniec – jutro zginie, można rozmawiać o zbiorach ziemniaków. Shit!Chyba nawet Yakuza ma więcej skrupułów przed mordowaniem swoich członków.


Koniec spotkania, Księżna zatrzymuje dwójkę starszych. Jeden – Gabriel – wygląda na rok młodszego ode mnie, ubrany jest jak fan glam-rocka albo spedalony hipis. Druga osoba – Wiktoria – wygląda normalnie, jakieś może 26 lat. Krótkie czarne włosy. Ale już wiem, że wygląd tutaj nie ma najmniejszego znaczenia. Ach, jest jeszcze dziecko – dziewczynka – cały czas uczepiona nogawki Gabriela. Nie mówi, chowa się przed wzrokiem wszystkich. Jak na dragach.


Gabriel dostaje jako bonus opiekę nade mną – mówi po polsku, i nie jest takim idiotą, na jakiego wygląda. Schronienie (Nocleg? Ale przeciez to dzień będę przesypiał.) mam zapewnione w domu Wiktorii, na Bos En Lommer, gdzie mieszka cała trójka. Żebym się nie nudził, mam robić za ochroniarza w ich knajpie – Chocolate Smoke w Jordaan. Pensja, na jaką nie liczyłem za bardzo po skończeniu studiów - 1500€ na miesiąc. Więcej, niż zarabia mój ojciec w Polsce. Oczywiście całość do kieszeni, przecież nie mam pozwolenia na pracę. Oprócz tego „Prawo Gościny” – mogę polować w jego domenie. Czyli spora część Amsterdamu jest moim terenem łowieckim. Co będzie, gdy zapoluje gdzie indziej? Ach, po co pytać – złamanie Tradycji, kara jest stała.


[dwa tygodnie temu , niedziela]


Chwila bez nadzoru... z pierwszej kafejki wysłałem mejla do brata. Nie bardzo wiedziałem co pisać. Żyję (kłamstwo). Jestem w Amsterdamie, mam pracę. Szybko nie wrócę(a wrócę w ogóle?).


Pierwsza wizyta w klubie. Jeszcze trwa remont, gości brak. Jak się okazuje, moja nieznajomość holenderskiego nie jest przeszkodą – chyba każdy tutaj mówi po angielsku. Zazwyczaj lepiej ode mnie. Pogadałem z gostkami, którzy będą tu grać, i wkręciłem się na ich próby jako wokalista... OMG. Ale już chyba lepiej, niż goryl na bramce...


Kiedy zaczynam mieć wrażenie, że to wszystko będzie jakieś normalne, przychodzi posłaniec od Sylvi. Z tym tobołem, który Marcin taszczył ze sobą. Zgłupiałem, widząc zawartość. Półtorak z damastu, rękojeść zdobiona srebrem, rzeźbiona, inkrustowana. Wyglądający na autentyk z epoki. Fortuna, wart więcej, niż dobry samochód. Kiedy zaczynam przebąkiwać o oddaniu tego do muzeum, Gabriel cierpliwie tłumaczy, że ta broń nie służy do oglądania. Że najpewniej szybko będę jej używał. Jakoś mnie to nie cieszy.


Nad ranem jeszcze wezwanie od niejakiego Doktora Żiwago. Wiktoria z Gabrielem na baczność, ja mam jechać z nimi. Podobno to wyróżnienie, że stary pryk wymienił mnie z imienia. Na miejscu – mały domek przy bibliotece uniwersyteckiej, w środku miły staruszek. Jak się dowiem po wyjściu – starszy od całego miasta. Omawia interesy z moimi dwoma opiekunami, emocjonuje się manuskryptem z XII wieku. Ja dostaję jeszcze dobrą radę, by więcej do rodziny nie pisać, i spadamy. Radę. Sylvia została Księżna, bo dziadyga zasugerował, że to byłby dobry pomysł. I żadnego kontrkandydata już być nie mogło. Wspaniale. Szarą eminencją, która trzęsie miastem, jest pokręcony reumatyzmem staruch, z monoklem na jednym oku. Podobno jeszcze do tego chory psychicznie. To jakoś wszystko zaczyna do siebie pasować.

3 komentarze:

  1. pozostaniemy przy wersji fan glamrocka...

    OdpowiedzUsuń
  2. \ /

    >-o-o-<

    xxMxx

    \v/


    Ciekawe czy będą częste walki bratobójcze i czy będzie ktoś w rodzaju blade'a. (to na górze jeśli nie widać, to jest głowa wampira w monospace :D)

    OdpowiedzUsuń