wtorek, 15 lutego 2005

Preludium [trzy tygodnie temu , czwartek]

Jestem Ucho. Piotr Uchowiak tak formalnie, ale nawet nauczyciele nie mówili do mnie po imieniu. Mieszkam... Mieszkałem w Poznaniu. Wtedy. Mam 18 lat, kilka miesięcy do matury. Oceny średnie, według starszych za dużo czasu na bzdury poświęcam. A te bzdury to bractwo : walka na miecze, czytanie o historii i realiach średniowiecza, zabawa w kowalstwo... A przede wszytskim znajomi. Przyjaciele, jakich wcześniej nie miałem. I kłótnie z rodzicami, że "znów wracasz po nocy", "miałeś iść tylko na trening, nie do knajpy", "znów piliście"... I rozmowy z Kacprem, któremu jeszcze dwa lata brakują zanim oficjalnie będzie się mógł z nami żelazem okładać... Kacper to mój brat. Jest jeszcze Anka, najmłodsza.


Akurat wtedy miałem taką jakąś deprechę, trenować nie było gdzie się spotkać, miasto zasypane śneigiem, a na salę kasy nie mieliśmy... Zadzwonił Witold, nasz jarl, zaprosił do knajpy. Myślałem że mnie w ciągu tygodnia starzy nie puszczą, ale akurat matki nie było. Z tatą łatwiej się dogadać.


Kiedy przyszedłem do Domu Wikinga, na Starym, Witold siedział już z Igorem, Krzychem i Nati. I jeszcze z jednym gostkiem, przedstawił go jako Marcina. Facet pod czterdziestkę, w wieku jarla. Czarne długie włosy, duży. Stawiał piwo tegto wieczora, i to w dużych ilościach, więc trochę przegięliśmy. Jakoś w trakcie Nati powiedziała mi, że to on fundował nam salę w zeszłym roku, i że znów ma sypnąć kasą. No, i zgadaliśmy się na walkę na następny dzień. Potem się zmył, a my siedzieliśmy dalej. A, jeszcze... tachał ze sobą taki tobół wielgachny, worek na ramię taki.. wtedy się dziwiłem po kiego grzyba mu to, wyglądało na cięzkie, i klamot straszny.


Co dziwne nawet mnie nie zjechali, że znów po nocy wracam. Spali wszycy, tylko Kacper w Quake'a pogrywał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz