piątek, 18 lutego 2005

Preludium [dwa tygodnie temu , sobota]

Cholerny dzień spędzony w zamknięciu, w ciężarówce. Nie wiem, jak przejechaliśmy przez granicę z Niemcami bez kontroli, w każdym razie gdy się obudziłem byliśmy już w Deutschland. Kolejna godzina w tym pudle i zacząłem cholery dostawać. Kurde ile można, ciemno, trzęsie, śmierdzi i nawet rozprostować się nie można, żeby się nie wypieprzyć, tak tą budą trzęsie. Marcin zauważył w porę, jak mnie nosi, i stanęliśmy gdzieś w lesie pod Berlinem. Wysiadłem, rozejrzałem się... i puściłem biegiem.


Ach...W końcu spokój, w końcu brak ciągłej kontroli. Las , pusto, śnieg i wielki księżyc. Coś wspaniałego, umysł przysypia, można nacieszyć zmysły biegiem aż do utraty sił... Tak dobrze nie ma. Choćbym biegł przez całą noc, nie poczuję już tego bólu świadczącego o pracy mięsni. Ale las uspokoił mnie niesamowicie. Dużo łatwiej było teraz w spokoju pomyśleć, bez ciągłego hałasu wokół.


Mimo? Moje otoczenie bezdźwięczne bynajmniej nie było, wręcz przeciwnie. Różne szepty, trzaski i chrząknięcia uświadamiały mnie, że jestem wśród setek różnych zwierząt, których nigdy wcześniej bym nie zauważył. Zmysły wyostrzone do granic możliwości... Może dlatego tak przykry wydawał mi się hałas i zapach wnętrza furgonetki.


Przesąd mówi, że zwierzęta boją się wampira – ale ja nigdy w życiu nie podszedłem tak blisko do jelenia. Ha! Tak właściwie, to pierwszy raz widziałem jelenia w dziczy, a nie w zoo – i to z bliska, przebiegłem od niego na wyciągnięcie ręki. Jakbym był dla zwierzyny niewidoczny. Czy nawet więcej – wystarczyło mi pomyśleć, a jakiś drapieżny ptak sfrunął z gałęzi, na krzak tuz koło mnie. WTF?Mogłem skręcić mu kark i nasycić się jego krwią w spokoju... Ale nie dziś. Dziś chcę biec przez las, jak najdłużej, zapomnieć kim jestem. Czym się stałem.


Nie mogę zapomnieć. Wypadam na polanę, przede mną dom. Świecą się światła, z wnętrza słychać rodzinę wstającą od kolacji. A ja jestem na zewnątrz. Przez chwilę przemyka mi przez myśl, by zapukać do drzwi, wcisnąć bajkę o zagubionym w lesie turyście, wrócić jutro do domu. Ale nie wierzę, żeby mogło się to udać. Nawet nie wiem, czy Marcin próbowałby mnie ścigać... Wątpię po prostu, bym sam sobie teraz poradził. I odchodzę od leśniczówki w las - między nocne drapieżniki, gdzie moje miejsce.


Wracając do furgonetki jestem już na tyle spokojny, by z rozbawieniem dostrzec, jak kurewsko patetyczny się zrobiłem. „odchodzę w las” „gdzie moje miejsce”. Ale tekst jest udany, mimo swego nadęcia. I niestety – prawdziwy.

1 komentarz: